Arka Gdynia przegrała przed własną publicznością z Legią Warszawa (1:2), choć bliska była odebrania mistrzom Polski zwycięstwa. To piąta porażka w tym roku – piąta różnicą tylko jednego gola. W drugim meczu z rzędu żółto-niebiescy pokazali jednak, że przełamanie czarnej serii skrywa się tuż za rogiem.

Trener i piłkarze Arki zapowiadali, że styl w meczu z mistrzem Polski nie będzie istotny. Kluczowe miało być przełamanie długich i niekorzystnych serii w ekstraklasie: dziewięciu meczów bez wygranej i czterech porażek z rzędu. Ani jednej, ani drugiej wciąż nie udaje się zakończyć, lecz paradoksalnie przeciwko najtrudniejszemu z tegorocznych rywali, gospodarze byli najbliżsi powodzenia. Mistrzowie Polski byli nie do poznania, gdynianie jednak też przebudzili się w tym meczu za późno.

Gdyńskie deja vu
Spotkanie z Legią do złudzenia przypominało dwa pierwsze Arki w Gdyni tej wiosny – z Koroną Kielce i Piastem Gliwice. Nie dość, że wynik ten sam, to poszczególne bramki padały w identycznej kolejności, a gra żółto-niebieskich poprawiała się z czasem. Do momentu otwarcia rezultatu na boisku działo się bowiem niewiele konkretnego. Dopiero dwa gole Legii sprawiły, że zawodnicy trenera Smółki ruszyli na gości bez kompleksów i obawy o stracenie kolejnych bramek.

Determinacja i odłożenie kalkulowania do szafy w każdym z tych trzech meczów przynosiło korzyści. W każdym jednak tylko w postaci gola kontaktowego, na którego zawodnicy Zbigniewa Smółki zasługiwali. Zasłużyli i teraz. I przyznać trzeba, że po jego zdobyciu postawili Legię w stan ogromnej niepewności.

Bezlitosny mistrz
Podopieczni Ricardo Sa Pinto – mimo wygranej – nie wyglądali w tym spotkaniu na zespół nie do pokonania. Bezbramkowy remis do przerwy i wzajemne przeciągnie liny po obu stronach barykady, kazało sądzić, że będzie trzeba mocno wertować, by znaleźć ciekawe sytuacje do skrótu z tego meczu.

Tymczasem po zmianie stron stołeczni w ciągu kilku minut wyprowadzili dwa zabójcze ciosy, które, wydawało się, zabiły nie tylko mecz, ale i Arkę. Tym bardziej, gdy pod uwagę weźmiemy okoliczności w jakich te bramki padły:

  • gol na 0:1 to fenomenalne uderzenie Carlitosa. Tę sytuację poprzedziła znakomita okazja dla Arki – Michael Olczyk, który zamykał akcję na dalszym słupku, spudłował z pięciu metrów;
  • gol na 0:2 to książkowa kontra Legii i dwójkowa wymiana piłki na linii Cafu – Sandro Kulenović, ze skutecznym wykończeniem 19-letniego Chorwata. Tę sytuację zaś poprzedziła dobra okazja Macieja Jankowskiego, który po otrzymaniu prostopadłego podania w pole karne, zwlekał z uderzeniem i ostatecznie go nie oddał.

Jednak po tych wydarzeniach, ku zdziwieniu trenera gości, to Arka przyparła Legię do muru. Goście momentami całym zespołem rozpaczliwie bronili się na swojej połowie, co w przypadku klasy takiego zespołu było zaskakujące. Arkowcy zamykali Legię w jej własnym polu karnym i błyskawicznie wykorzystali jej bierną postawę. Za sprawą gola Macieja Jankowskiego szybko złapali kontakt. Mistrzowie Polski nosa za swoją połowę wyściubiali potem już tylko wtedy, gdy nadarzały się okazje do kontr. Gdynianie napierali i w efekcie mogli, a nawet powinni ten mecz zremisować – wyśmienitą, bliźniaczą wręcz sytuację do Olczyka, miał Tadeusz Socha. Jego silne uderzenie wylądowało jednak w trybunach.

Arka znowu walczyła do końca, do ostatniego tchu, lecz i tym razem zeszła z murawy pokonana. Nie można jednak zapomnieć, że to właśnie przeciwko Legii najbliżej była osiągnięcia celu. Mimo piątej porażki w tym roku, należy pamiętać, że za każdym razem arkowcy przegrywali różnicą jednak bramki. W dwóch ostatnich meczach natomiast dali nadzieję na to, że koszmary niebawem mogą się skończyć.

Powiedzieli po meczu:

Zbigniew Smółka (trener Arki Gdynia):

– Do teraz nie wiem jak można było przegrać to spotkanie. Jestem dumny, bo w tak ciężkim kryzysie jesteśmy, a nie było widać zwątpienia na boisku. Biednemu wiatr w oczy, co dzisiaj było widoczne. Zachowanie mojego zespołu na boisku, po meczu i w szatni, mnie motywuje. Są ze mną, a ja będę kontynuował to, nad czym się skupiamy. Każdy mężczyzna musi być przygotowany na każdą sytuację, ale ja się nie poddaje.

Ricardo Sa Pinto (trener Legii Warszawa):

– Kontrolowaliśmy mecz w pierwszej połowie, kreowaliśmy sytuacje, ale brakowało ostatniego podania. Musieliśmy dostosować się do warunków panujących na boisku. Po przerwie udało się w końcu strzelić dwa gole. Ale po tym trudno nam było kontrolować spotkanie, bo Arka grała bezpośrednimi, dalekimi podaniami. Koniec końców, myślę, że zasłużyliśmy na zwycięstwo. Jestem dumny z pracy, jaką wykonali moi piłkarze.

Arka Gdynia – Legia Warszawa 1:2 (0:0)
Bramki: Carlitos (59.), Kulenović (64.) – Jankowski (68.)
Arka: Steinbors – Zbozień (14. Socha Ż), Maghoma, Marić, Marciniak – Vejinović, Deja, Janota – Olczyk (69. Zarandia), Kolew (73. Siemaszko), Jankowski.
Legia: Majecki – Stolarski, Wieteska, Jędrzejczyk, Hlousek – Cafu Ż, Martins Ż (75. Astiz Ż) – Kucharczyk, Carlitos (69. Agra), Nagy (80. Medeiros) – Kulenović.