Zła seria piłkarzy Arki Gdynia nie zakończyła się w Poznaniu. Podopieczni Zbigniewa Smółki przegrali z Lechem 0:1. To czwarta porażka w tym roku. Nad strefą spadkową zostały im już tylko dwa punkty przewagi, choć światełkiem w tunelu powinna być postawa w tym meczu.

Po ostatnich tygodniach niepowodzeń, w Gdyni spojrzenia zostały skierowane w dolne rejony tabeli. A w nich wyniki tej kolejki nie były dla Arki łaskawe. Swoje spotkania wygrało zarówno ostatnie Zagłębie Sosnowiec, jak i przedostatnia Wisła Płock.

Rywala na przełamanie niewygodny
Gdynianie z kolei rywala do przełamania nie mieli łatwego, by nie powiedzieć, że trafili na jednego z trudniejszych. Lech to marka sama w sobie i choć jeszcze tydzień temu pokonanie go wydawało się łatwiejszym zadaniem, to po ostatniej serii gier moc Kolejorza znów nabrała pierwotnego znaczenia. Otóż, ludzie Adama Nawałki dwa pierwsze spotkania w tym roku niespodziewanie przegrali – 1:2 u siebie z Zagłębiem Lubin i aż 0:4 w Gliwicach z Piastem. Dopiero pokonanie w Poznaniu mistrzów Polski Legii Warszawa 2:0 pokazało, że Lech w tym sezonie ma jeszcze zamiar narobić przeciwnikom szkód w czołówce. Wiadomo więc było, że o utrzymanie pięciopunktowego handicapu nad „czerwoną strefą” nie mogło być łatwo.

Na domiar złego, stabilną pod względem zgrania, acz ostatnio tracącą sporo goli defensywę Zbigniew Smółka musiał praktycznie w całości przemodelować. Ostał się jedynie Damian Zbozień. Luka Marić i Adam Marciniak pauzowali za żółte kartki, a Frederik Helstrup wciąż nie doszedł do siebie po kontuzji. Zadebiutował zaś Marko Vejinović, za sprawą którego głośno stało się w Arce ostatniego dnia zimowego okna transferowego.

Złota bramka
Mimo eksperymentów, w Arce nie brakowało dyscypliny taktycznej. Lech szybko wykreował sobie przewagę optyczną, czego goście się jednak spodziewali. Ustawili zasieki na własnej połowie, myśląc przede wszystkim o spójnej defensywie. To zdawało egzamin. Kolejorz taktycznie uzależniony był wtedy od rywala, który umiejętnie zamykali środek pola. W tej strefie dobre wrażenie pozostawił po sobie Vejinović. Duży spokój w grze i wiele jego odbiorów przyczyniły się do tego, że żółto-niebieskich trudno było napocząć. Paradoksalnie jednak to właśnie po akcji skrzydłem zawodnicy Adama Nawałki zdobyli bramkę.

Światełko w tunelu
Arka, chcąc osiągnąć w tym meczu korzyści, musiała przejąć inicjatywę i kreować grę. To był moment, w którym można było sprawdzić, czy gdynianie byli przygotowani na wariant odrabiania strat. Owszem, byli. Poznaniacy po przerwie przejęli rolę żółto-niebieskich i tym razem to oni spokojnie wyczekiwali na to, co zrobi przeciwnik. Gospodarze też dużo rzadziej utrzymywali się już przy piłce, Arka wręcz zdominowała Lecha pod tym względem. Pressing na poznaniakach również przynosił efekty w postaci przechwytów, w których z kolei dalej przodował Vejinović. Akcje tworzone przez Arkę były wtedy dużo konkretniejsze, choć w dalszym ciągu brakowało zaangażowania w pracę broniącego Jasmina Buricia.

Trudno było w tym spotkaniu wypracować sytuacje Lechowi, trudno było też Arce. Oba zespoły dobrze się ustawiały, niemal w stu procentach utrudniając sobie nawzajem zadanie. Finalnie o wyniku zadecydowała akcja, która wyłamała się ze schematu skrupulatności taktycznej.

Niestety dla Arki, tę akcję przeprowadził Lech. To oznacza, że w tym roku gdynianie nie zaznali jeszcze smaku choćby jednego ligowego punktu, co niebezpiecznie zbliżyło ich do strefy spadkowej na odległość tylko dwóch punktów. Światełkiem w tunelu powinna być jednak postawa w Poznaniu. Następne dni pokażą więc czy rozbłyśnie ono na tyle, by skutecznie oślepić następnego rywala.

Lech Poznań – Arka Gdynia 1:0 (1:0)
Bramki: Gytkjaer (39.)
Lech: Burić – Gumny, Rogne, Vujadinović, Tomasik – Jóźwiak (90. Klupś), Gajos De Marco Ż, Makuszewski – Jevtić Ż (72. Trałka) – Gytkjaer (78. Zhamaletdinov).
Arka: Steinbors – Zbozień, Maghoma, Danch, Olczyk – Deja, Vejinović (82. Cvijanović), Janota – Zarandia (76. Siemaszko), Jankowski, Aankour (62. Banaszewski).
Widzów: 18 587.

fot. Arka Gdynia